ETAP 59 13.03.2019 Corniolo - Camaldoli 25 km
Etap trudnych decyzji. Nocleg o tej porze roku w tym przyjemnym schronisku nie był zbyt dużym komfortem. Decyzja jedna, wychodzę wcześnie i próbuję iść na maksa, choć prognozy są złe. Co więcej nie mam noclegu w Camaldoli. Nawet znajomi Włosi dzwonili z Polski i nic nie załatwili. Możliwy nocleg jest dalej o 9 km w Badia Prataglia.
Trzeba przejść główny grzbiet górski (ponad 1500 mnpm). Prognoza zapowiada deszcze. Sensownej alternatywy nie ma. Wychodzę kwadrans po szóstej. Nie pada, niebo po prawej ok, po lewej czarne. Mnie interesuje lewa. Na przełęcz Passo della Cella postanawiam iść 13 km asfaltową serpentyną. Właściwy szlak idzie w terenie mniej więcej obok. Różnica poziomów 800 m w górę. Decyzja w sumie dobra, bardzo mało samochodów. a w razie załamania pogody, zawsze bliżej ludzi. Nie skracam serpentyn, cały czas idę asfaltem. Mam nadzieję, że chmury nad interesującym mnie grzbietem jednak przewieje. Nie pada, ale z biegiem czasu coraz większa wilgoć i mniejsza widoczność. Generalnie jest jednak nieźle. Cały czas żyję nadzieją, że jednak jakoś to wszystko przejdzie. Niestety, w Campigna muszę założyć pelerynę. nie leje, ale dość dobrze pada. Na drodze ekipy pilarzy usuwają połamane drzewa. Będę dzisiaj widział więcej takich powalonych drzew. Dochodzę na przełęcz 1295 mnpm. Czas dobry, szedłem cały czas pod górę 3,5 h. Fatalne jest to, że wieje i pada. Jestem pod ścianą. Nie mam praktycznie alternatywy. Może przeczekać aż trochę poprawi się pogoda. Bar zamknięty, schron turystyczny także (jest kartka, że można do kogoś zadzwonić po klucze). Muszę podjąć decyzję. Dość wysoko, górski nieznany grzbiet, śnieg i wiatr. Po drodze żadnego schroniska, wiaty etc. Muszę przejść dobre 10 km, aby zacząć schodzić w dół. Sprawa trudna, ale jak przejdę, to jestem w domu, choć paradoksalnie nie mam w Calamdoli załatwionego noclegu. Jak nie pójdę, to przede mną 17 km w dół do miasteczka i jutro powrót w to samo miejsce. Innego sensownego wariantu szlaku w tej okolicy nie ma. Jest jeszcze człowiek, czyli ja. Znam swoje dość spore możliwości, ale wariatem nie jestem.Waham się i co mówić, najzwyklej się boję. Trudno, włażę w ten "tunel". Nie mogę dodzwonić się do Polski, wysyłam więc Oli sms ze swoimi namiarami i zamiarami. Dostaję potwierdzenie. Plan mam prosty, idę do 2 km i tam podejmę decyzję. Jak będę dawał radę, to spokojnie do najwyższego szczytu w połowie grzbietu, a dalej rura do końca. Jak okaże się jednak, że ryzyko jest zbyt duże, to chciał nie chciał, wracam na przełęcz. Wieje, śnieg, prawdziwy atak zimy. Trasa biegnie jednak prastarym szlakiem pielgrzymkowym, będącym obecnie także głównym szlakiem turystycznym w Apeninach. Jest super poprowadzona, tuż pod grzbietem, nieźle osłonięta, biegnie lasem i jest wyraźnie zarysowana w terenie. To duży plus. Do tego trochę śladów butów, czyli ktoś dzisiaj już tu szedł. A więc nie jestem jedyny. Trochę lżej na sercu. Ale tylko przez chwilę. Po jakiś 800 m ślady się kończą. Było ich nawet dość sporo, bo 2-3 osoby szły i postanowiły się wrócić. Zdecydowałem, że idę dalej. Mój przepis na przejście trasy, który ciągle głośno powtarzam, to u-z-u-z-u: nie wolno mi upaść, zmarznąć, usiąść, zdenerwować się i "ugotować się". Tylko spokój i metodycznie do przodu. Poza tym wiem, że nie idę sam. W takich sytuacjach musi nam pomóc Juda Tadeusz, który przecież potrafi rozwiązać każdy problem. I tak idę. Meldunek do Oli i dalej. Ważne, że nie robi się gorzej, a ja coraz bardziej oswajam się z tymi warunkami. Jeszcze obawa, co w najwyższym punkcie. Ale tu też w miarę spoko. Teraz wierzę, że przejdę. Cały czas jednak pełna koncentracja. Jest ok, dostrzegam znowu ślady. Jakaś dwójka z psem szła dzisiaj od Camaldoli pod szczyt i potem wracała. Taki ambitniejszy spacer. A więc zaczynam być w domu. Po dobrych 10 km rozpoczynam schodzenie na 1100 m. Erem kamedułów. Zachodzę, choć nie mam czasu. Muszę zwiedzić to wyjątkowe miejsce. Naprawdę warto. To tu rozpoczął działalność cały zakon kamedułów (Camaldoli). Ten klasztor składa się z 2 oddziałów: eremu z pustelnikami i położonego niżej o 3 km klasztoru z zakonnikami. W eremie zwiedzam kościół, celę św. Romualda, oglądam film o bogatej tradycji zakonu, zaglądam przez bramę do strefy, zastrzeżonej wyłącznie dla pustelników. W przyklasztornym sklepie wypijam wymarzoną herbatę i schodzę starą pielgrzymią drogą do klasztoru 3 km. Piękny stary las, wspaniałe okazy jodeł. I mam szczęście. Na portierni klasztoru natrafiam na wyjątkowo życzliwą starszą elegancką panią. Tłumaczę jej, jaki mam problem i że dzisiaj już miałem dużo kłopotów i jestem zmęczony. Pani dzwoni, tłumaczy i załatwia mi pokój w klasztorze dla uczestników turnusów formacyjnych. Jedynka z wygodami za 35 euro. Luz. Przechodziłem różne etapy, ten zapamiętam jako etap najtrudniejszej decyzji.
Kontakt
Ośrodek Wypoczynkowy
Czerwony Kozioł
48-340 Głuchołazy
ul. Gen.W.Andersa 39
tel. | 604 650 907 |
Recepcja (7:00-19:00)
tel. 882 716 856
e-mail: czerwonykoziol@wp.pl
Konto bankowe:
SANTANDER BANK POLSKA S.A. 28 1090 1522 0000 0001 0152 2374